Prostokątów przybywało. Dzieciaki wierciły się niecierpliwie.
– A czy ja… nie zarażę się wtedy tym wirusem?
– Nie, przez internet nie – odpowiedziała nauczycielka.
– Dzień dobry dzieci! – zaczęła nauczycielka – Aby zapewnić wam trochę rozrywki w tym trudnym dla nas czasie, zaprosiłam pisarza na dzisiejszą lekcję języka polskiego. Jest nim pan Eugeniusz Kowalski.
– Ja czytałam jego książkę! – odpowiedział komputer.
– Dlaczego ten komputer mówi? – zapytałem zdezorientowany.
– To nie komputer! – zaśmiała się nauczycielka. – To są dzieci.
Kilka minut później komputer zaczął… A nie, przepraszam! Dzieci zaczęły wydobywać z siebie odgłosy typu : „ja go znam”, „czytałam coś, co napisał”…
Teraz było cicho. Spojrzałem przez okno na pusty plac. Lekcja mijała szybko, ale ja nie byłem nią zainteresowany.
– Dobrze, dzieci, w ramach zadania domowego napiszcie, proszę, krótkie opowiadanie na temat tego, co chcecie robić w przyszłości, jak będziecie dorośli.
– A to jest na ocenę ? – odezwała się jakaś dziewczynka uwięziona w laptopie nauczycielki.
– Tak, tak, odeślijcie mi to do poniedziałku.
W sali było duszno, a ja jak najszybciej chciałem z niej wyjść. Serce mi biło jak szalone.
– Mam nadzieję, że dzisiejsza lekcja wam się podobała…
Zacząłem kaszleć, bolały mnie mięśnie, miałem katar i było mi coraz bardziej duszno… Prawie nie mogłem złapać oddechu.
– Do zobaczenia, dzieci! – nauczycielka zaczęła się żegnać ze swoją klasą. Na mnie w ogóle nie zwróciła uwagi. Wyszła z sali lekcyjnej i poszła zaparzyć sobie kolejną kawę.
Po pięciu minutach nie mogłem złapać oddechu i zacząłem się dusić. Aż po chwili zemdlałem. W innych opowiadaniach byłoby, że dalej nic już nie pamiętam, ale ta opowieść jest inna, bo pamiętałem wszystko doskonale. Dziesięć minut później usłyszałem, że jakiś pojazd jedzie na sygnale. W pierwszej chwili myślałem, że karetka jedzie właśnie po mnie! Próbowałem uciekać, ale z każdą minutą czułem się coraz gorzej.
Potem ktoś wszedł do sali.
– A więc do zobaczenia jutro! – pani nauczycielka pojawiła się ni stąd, ni zowąd w sali i żegnała się po raz kolejny ze swoimi uczniami.
– Eugeniuszu, jesteś już wolny, możesz iść do domu – powiedziała nauczycielka z miłym wyrazem twarzy.
Uśmiechnąłem się do niej i wziąłem moją walizkę. Chciałem pójść na parking, ale nogi kompletnie się mnie nie słuchały. Chciałem pójść w lewo, a one zawracały do szkoły.
Po dwudziestu minutach męczenia się z nogami pojawiłem się w lesie. Rozejrzałem się w lewo, w prawo, a następnie poszedłem prosto. Ale ja wcale nie chciałem iść prosto! Na wprost był wielki korzeń, ale zorientowałem się dopiero w chwili upadku. Uderzyłem się w głowę. Następnie wstałem.
Kilka minut później znów się przewróciłem. Ale tym razem obudziłem się w szpitalu! Byłem na łóżku. Gdy otworzyłem oczy, ukazały mi się twarze lekarzy i pielęgniarek. I uwaga! Byłem pod respiratorem. Nawet nie wiem, co to znaczy, ale usłyszałem:
– Pacjent leży pod respiratorem.
Wszyscy lekarze mieli maseczki i rękawiczki. Raczej nie zauważyli, że mam otwarte oczy. Chyba nawet nie miałem ich otwartych… W każdym razie czułem się słabo. Od razu zasnąłem. Śniły mi się tosty z miodem… Pychotka.
– Śniadanie! – rozległ się lekko przytłumiony głos.
Nie wiedziałem, o co chodzi.
– Synku! Pora wstawać!
Już powoli zrozumiałem.
– Twoje ulubione tosty z miodem!
To był głos mojej mamy. I wtedy się obudziłem.
– Kacperku! Jesteś tam ?
Tak, to był na pewno głos mojej mamy.
– Jestem mamo, już idę – odparłem zaspany. – Wiesz jaki miałem okropny sen?
– Nie, Kacperku, jedz ogórka!
– No, więc śniło mi się, że byłem pisarzem. Uczestniczyłem w zdalnej lekcji. Później miałem koronawirusa i byłem nawet w szpitalu pod jakimś respiratorem czy coś.
– Ojejku, to poważny sen!
– No, a wiesz, co było najgorsze?
– Co? – spytała zniecierpliwiona mama.
– Najgorsze było to, że miałem na imię EUGENIUSZ!