Prostokątów przybywało. Dzieciaki wierciły się niecierpliwie.
– A czy ja… nie zarażę się wtedy tym wirusem?
– Raczej nie, ale ryzyko zawsze istnieje – odpowiedziała, wychodząc.
Pomyślałem sobie, że przecież trzeba jakoś pomóc tym dzieciakom.
Przedstawiłem się i zapytałem:
– Jak to się stało, że wirus was tu wciągnął?
Tylko jeden chłopiec odpowiedział ponuro:
– Siedzieliśmy na lekcjach, jak zazwyczaj. Pracowaliśmy na komputerach, aż nagle ktoś zablokował nasze komputery i zostaliśmy wessani do nich. Gdy pani wróciła, to nikogo już nie było.
I wtedy jakaś nauczycielka wbiegła w maseczce i rękawiczkach, trzymając odkurzacz. Spytałem:
– Po co pani ten odkurzacz?
A ona odpowiedziała:
– Nie chce pan im pomóc, to ja to zrobię.
Po chwili namysłu włączyła odkurzacz. Chciałem ją zatrzymać, ale było już za późno. Wciągnęło ją, wirus WCIĄGNĄŁ ją do komputera. Pomyślałem, że gorzej już chyba być nie może. I nagle coś się stało z monitorem komputera. Najpierw zaczął migać ekran, a potem to już zgasł całkowicie.
I z komputera wyszedł wirus, tak prawdziwy wirus. Przez głowę przemknęło mi tylko jedno pytanie: Czy ja teraz zarażę się tym wirusem? Ale ku mojemu zdziwieniu wirus mnie nie atakował. Po chwili wirus wyszedł na szkolny korytarz.
Na korytarzu pani sprzątaczka myła podłogę mopem. Nie widziała na razie wirusa, który się skradał. Ale po chwili już go widziała. Szybko wzięła żel antybakteryjny i popsikała nim wirusa, ale to nic nie zadziałało! Wirus ją zaraził i została wchłonięta do komputera w sali obok. Już wiedziałem, że żadne żele tu nie pomogą.
Nagle w mojej walizce zaczęło się coś świecić. Powoli ją otworzyłem, żeby zobaczyć, o co chodzi, i zobaczyłem, że to mój ołówek tak świeci. Nie wiedziałem, co mam teraz zrobić. Pomyślałem, że może mam coś nim napisać. Wziąłem kartkę, którą miałem pod ręką. Napisałem polecenie, by dzieci i nauczycielki mogły wyjść z komputerów. Tak też się stało, każdy wyskakiwał.
Wszyscy, którzy wyszli z komputera, podziękowali mi za ratunek.
Powiedziałem:
– Proszę bardzo!
Wiedziałem, że wirus mógł już wyjść ze szkoły. Dlatego pognałem jak najszybciej z kartką i ołówkiem w ręku. Spotkałem płaczącego wirusa na schodach.
Zapytałem:
– O co chodzi?
– Przepraszam za wszystko co zrobiłem. Już nigdy nie chcę nikogo zranić.
Odłożyłem kartkę i ołówek i powiedziałem, że wybaczam mu, ale powinien przeprosić każdego, kogo uwięził. Zaprowadziłem go z powrotem do szkoły. Przeprosił wszystkich za to, co zrobił. A po chwili przemienił się w piękny kwiat, który stoi do dziś na moim parapecie…