Menu
Aktualności

„Królowie Beczki”

21 czerwca 1910 roku dwóch Włochów wtoczyło gigantyczną beczkę do Poznania.
Skąd się wzięli?!

***

KRÓLOWIE BECZKI,
czyli polskie (i nie tylko) przypadki dwóch kowali z Wenecji

Beczka. Jednym kojarzy się z kiszoną kapustą, innym z piwem. Beczkę soli, powiadają, trzeba zjeść, by poznać drugiego człowieka. Starożytny filozof z Synopy pomieszkiwał ponoć w beczce. Zgoda, jest to jakiś pomysł. Ale czy da się odbyć w beczce komfortową podróż? I czy można objechać świat w ten sposób? Na pewno można spróbować.
Attilio Zanardi i Eugenio Vianello podjęli taką próbę. Czy zrealizowali swój plan? To zależy, jak na to spojrzeć. Sprawdźmy. Przyjrzyjmy się uważnie całej sprawie. Zasługuje na to. Bo to historia, jak to mówią, „z zupełnie innej beczki”.

TAK SIĘ TO WSZYSTKO ZACZĘŁO

Rozpoczynają z pompą i przytupem, jak trzeba. Miejsce – plac świętego Marka w Wenecji. Dwaj miejscowi robotnicy, 33-letni kowal Attilio Zanardi oraz jego 22-letni kolega Eugenio Vianello, wystrojeni w czarne koszule, lekkie spodnie i białe czapki z wyszytym napisem Le tour du monde, pozują do zdjęć. Prężą muskuły. Wypinają piersi oplecione zdobnymi szarfami. Pośrodku stoi beczka. A właściwie leży. Nie jest to oczywiście byle jaka beczka, pierwsza z brzegu, taka w której soli się śledzie albo do której leją w tłoczni oliwę. Jest spora, długa na trzy metry, szeroka na półtora. Grube klepki z drewna dębowego spina siedem solidnych stalowych obręczy. Wewnątrz część kuchenna, kredensiki pełne szuflad oraz część wypoczynkowa, czyli legowisko przymocowane do osi, tak skonstruowane, by pozostawać nieruchomym podczas toczenia, by nawet w trakcie jazdy jeden z uczestników mógł zażywać relaksu. Całość wraz z wyposażeniem waży 400 kilogramów.
Beczka służyć ma śmiałkom za środek transportu, jadalnię i noclegownię przez najbliższe dwanaście lat, bo na tyle Zanardi i Vianello zaplanowali swoją wielką wyprawę dookoła świata, przez Europę, Azję, dwie Ameryki i Afrykę. Jeśli zrealizują zuchwały plan, zgarną bajońską kwotę 150 000 lirów. Okrągłą tę sumkę miał ponoć wypłacić Touring Club Ciclistico Italiano. Czy tak było? Czy wspomniany zakład faktycznie miał miejsce? Co do tego pewności nie mamy.
Wiemy za to, że pośród okrzyków, żartów i westchnień zachwytu wtargano beczkę na pokład niedużej łodzi. Czterech młodzieńców chwyta za wiosła. Powiew morskiej bryzy szarpie dwie flagi. Na pierwszej widnieje dumny lew świętego Marka, symbol Wenecji. Na drugiej mapa świata. Siedem kontynentów i trzy oceany. Wypolerowana na błysk dębina lśni w promieniach słońca. Attilio i Eugenio machają zebranym na brzegu tłumom. Ich oczy błyszczą. Pod wąsami czają się radosne uśmiechy.
Wiozą swój wehikuł na wyspę Sant’Elena, a następnie do San Giuliano. Wytaczają sprzęt na nabrzeże i ruszają przed siebie. Jest 20 czerwca 1909 roku. Pierwszy dzień lata.
Tak się to wszystko zaczyna.


Jak jest dalej?
Bardzo różnie.
Przez Weronę, Bergamo i Mediolan zaradni Włosi docierają do Szwajcarii. Trzydzieści sześć godzin zajmuje im wtoczenie beczki na przełęcz Simplon na wysokości 2005 m n. p. m. Jazda w dół trwa jedynie cztery godziny, jest jednak tak karkołomna, że rozpędzona beczka wpada z pluskiem do jeziora. Siedzący w jej wnętrzu Attilio mało nie tonie. Pojazd ulega drobnym uszkodzeniom.
Gdzieś na francuskiej prowincji rozszalała krowa na widok dziwacznego zjawiska przypuszcza bezpardonową szarżę. Trudno jej się dziwić, nieco później w Austrii gromada wieśniaków w przekonaniu, że beczka jest dziełem szatana, będzie próbowała puścić ją z dymem. W obu przypadkach podróżnicy salwują się ucieczką.
Włochom, co widać na niektórych fotografiach, towarzyszą dwa psy. Drobny łaciaty kundel balansuje na szczycie turlającej się beczki niczym chomik na kołowrotku. Otrzymany w Szwajcarii młodziutki Bernardyn biegnie obok lub wyleguje się bezczelnie w jej wnętrzu.


W ślad za śmiałkami podąża Vittorio Rossi, korespondent prasowy. Dba o oprawę medialną. Jest też osobą, która w stosownym momencie poświadczy, iż bohaterowie w istocie przetoczyli beczkę wokół kuli ziemskiej i dopełnili warunków zakładu.
W Paryżu miejscowi bednarze witają Włochów z wszelkimi należnymi honorami. Gdy 10 października opuszczają stolicę Francji, pożegnaniu towarzyszą uroczyste przemowy oraz specjalny koncert orkiestry dętej Związku Bednarzy Paryskich.
Attilio i Eugenio przeprawiają się przez kanał La Manche. 28 listopada przybywają do Londynu. Prezentują oryginalny środek lokomocji i opowiadają o swoich przygodach ze sceny prestiżowego The Palace Theatre. Na widowni zasiada 1400 widzów. Nie licząc dostawek.
Przez następne pół roku podróżnicy włóczą się po Belgii, Holandii i Królestwie Prus, dzisiejszych Niemczech. Odwiedzają miasta, miasteczka i wioski. Nikomu nie odmawiają gościny. Sypiają w eleganckich hotelach, jadają w najlepszych restauracjach, bawią publiczność występując na deskach teatrów. Wszędzie nazywani są „Królami Beczki”. Kto wymyślił ów zgrabny przydomek? Może sami go ukuli? Określenie to powtarzają różne gazety, w różnych krajach, w różnych językach.
Odwiedzają burmistrzów, sołtysów, komisariaty policji. Pokazują wszystkim księgę, w której zbierają pamiątkowe wpisy, kolekcjonują stemple, dowody na to, że dane miejsca odwiedzili. Ma to być gwarancją wygranej w zakładzie, który zawarli swego czasu w Wenecji. Prezentują odręczną dedykację króla Włoch, Wiktora Emmanuela III. Czy autentyczny? Nikt nie śmie spytać.

NA ZIEMIACH POLSKICH

W niedzielę 19 czerwca 1910 roku o zmierzchu Attilio Zanardi i Eugenio Vianello zjawiają się wraz z olbrzymią dębową beczką w wielkopolskim Lwówku. Naturalnie budzą spore poruszenie. Ludzie wyglądają z okien, podbiegają do płotów, psy ujadają, zlatuje się dzieciarnia. Następnego dnia o poranku, w pierwszą rocznicę startu, Włosi wyruszają w dalszą drogę na zachód, ku stolicy Wielkopolski.
Wywoływali wielkie zbiegowiska na ulicach, któremi beczkę popychali, donosi Dziennik Poznański. Mianowicie przy ulicy św. Marcin obległa podróżników tak liczna gawiedź, że musiała się nimi zająć policya, a ostatecznie schronili się z beczką w pewnym lokalu i w ten sposób uchronili się od zajść nieprzyjemnych.
Z Kuriera Poznańskiego dowiadujemy się, że niezwykli ci podróżnicy utrzymują się w drodze głównie ze sprzedaży kart z widokami, których i w Poznaniu rozprzedali ogromną moc.
Tak jest w istocie od samego początku beczkowej eskapady. Attilio i Eugenio wiozą z sobą kilka tysięcy okolicznościowych pocztówek. Sprzedają je w każdej z odwiedzanych miejscowości. Gdy zapas kart kurczy się, zamawiają nowe w najbliższej drukarni. Na każdej fotografii oni i beczka. W różnych pozach. W rozmaitej scenerii. Karta niedrogo. Autograf gratis. Nie sposób odmówić. Taka okazja zdarza się raz w życiu!
Wyobrażam sobie, jak parkują na podwórzu, w parku czy ogrodzie jordanowskim. Nastaje wieczór. Ludzie rozchodzą się do domów. Przyjaciele siadają na kocu i przy migotliwym świetle lampy naftowej wysypują gotówkę z wszystkich możliwych kieszeni, przesypują brzęczące monety do blaszanej puszki po kawie, liczą dzienny utarg. Oczy połyskują. Uśmiechy błądzą po twarzach. Łaciaty kundel i młody bernardyn kładą się w trawie i ogryzają pozostałe z obiadu kości.


Po dwudniowym pobycie w Poznaniu Włosi ruszają dalej. Tłumy odprowadzają ich ulicami miasta ku bramie Warszawskiej i długo spoglądają, jak niecodzienni goście oddalają się drogą żwirową w stronę Swarzędza.
W Strzałkowie koło Słupcy przebiega granica między zaborem pruskim i rosyjskim. Podróżnicy spędzają tu całe pięć dni załatwiając formalności paszportowe. Jakby tego było mało po raz pierwszy i jedyny w swojej podróży celnicy naliczają opłatę za wwóz beczki. Włosi zmuszeni są uiścić kwotę w wysokości 74 rubli i 23 kopiejki.
Z Nowej Gazety z 21 lipca 1910 roku dowiadujemy się, że policya warszawska zaoponowała przeciw „uroczystemu” wtoczeniu beczki pp. A. Zanardi i E. Vianello do Warszawy, wychodząc z założenia, że może to zakłócić spokój publiczny i radząc Włochom, ażeby przez miasto przewieźli beczkę na wozie. Ponieważ znów pogwałciłoby to warunki zakładu, przeto, na usilne prośby turystów, policya pozwoliła ostatecznie wtoczyć beczkę do miasta – w nocy, a właściwie nad ranem.
Około drugiej w nocy Attilio i Eugenio ruszają z Błoni w kierunku Warszawy. Powoli, po cichu, by nie zbudzić śpiących mieszkańców, kulają beczkę ulicami miasta do parku na terenie Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów na Dynasach. Przez kilka kolejnych wieczorów odbywają się tam biletowane zabawy „na cześć Królów Beczki”. Aby uniknąć zamieszania przy wejściu kasy sprzedają wejściówki już od południa. W programie imprez występy kabaretów, przedstawienia teatralne, koncerty orkiestry Adolfa Sonnenfelda… przede wszystkim zaś radosne toczenie beczki alejami parku i prezentacje jej wyposażenia. Śpiewy, okrzyki i śmiechy niosą się po okolicy. Dowcipnisie rozpuszczają plotki, że warszawscy bednarze otrzymali kilkaset zamówień na beczki… dwuosobowe „à la Italia”. Inni żartują, że włoscy spryciarze mądrzejsi są od Salomona, który z pustego nie potrafił nalać, ci zaś z pustej beczki leją cały czas… strumień pieniędzy prosto do swoich kieszeni.
Wesoła beczka żegna Warszawę i telepie się szutrowymi, piaszczystymi drogami na południe, przez Radom, Kielce, Kraków, Bielsk, Białą, Cieszyn.
9 października 1910 roku dociera do miejscowości Mistek (dziś Frydek-Mistek w Czechach). Szef miejscowej żandarmerii przesłuchuje przybyszy i zarządza rewizję. Podejmuje decyzję o aresztowaniu Włochów pod zarzutem „włóczęgostwa” oraz „niedozwolonego kolportażu”. Sąd rekwiruje słynny na cały świat wehikuł oraz 10.000 pocztówek.

Kurier Świąteczny z 30 października 1910 roku podsumowuje zdarzenie satyrycznym wierszykiem:

Spod włoskiego nieba
Zdrowe tęgie chłopy
Puścili się z beczką
Wzdłuż i wszerz Europy.
Ten ich wita mile,
Ów pocztówkę kupi.
No, bo w każdym kraju
Znajdują się głupi.
Gdzieś tam na… Dynasach
„Wystąpili” pono
I, śmiejąc się w kułak,
Szli dalej z mamoną.
I tak wędrowali
Po tym bożym świecie!…
Dobrze im się działo
Bez pracy… Cóż chcecie?…
Aż przywędrowali
Do Galicji wreszcie.
Gdzie ich z… uprzejmością
Zamknięto w areszcie.

BEZ ZAKOŃCZENIA

Attilio Zanardi i Eugenio Vianello, po tym, jak szczęśliwie udaje im się opuścić galicyjski areszt i odzyskać beczkę oraz pocztówki, obierają kurs na Wiedeń, a potem dalej przez Graz, Maribor i Lublanę do Triestu, który osiągają 13 grudnia 1910 roku.
W tym miejscu w archiwalnych doniesieniach o ich wyprawie zapada cisza. Ktoś pomyślałby może, że śmiałkowie poszli po rozum do głowi i zarzucili szalony pomysł podróży naokoło świata. Nic podobnego!
Dwadzieścia miesięcy później, w sierpniu 1912 roku, podróżnicy ni stąd ni zowąd zjawiają się ze swoją niezniszczalną beczką w Nicei na południu Francji. Rozpoczynają drugi etap podróży. Udają się Lazurowym Wybrzeżem do Tuluzy. Robią rundę po półwyspie Iberyjskim. Jesienią 1913 roku osiągają Hawr, port na północnym wybrzeżu Francji. Wtaczają beczkę na pokład liniowca Niagara i 22 listopada 1913 roku wyruszają w rejs przez Atlantyk. Na podbój Ameryki.
Lądują w Nowym Jorku na początku grudnia. Prasa amerykańska odnotowuje ich wizyty w Yonkers, Pinceton, Filadelfii, Harrisburgu, Altoonie i paru mniejszych miejscowościach. W wielu z nich włoscy emigranci wychodzą podróżnikom na spotkanie, witają ich z entuzjazmem, niczym bohaterów.
Attilio i Eugenio zapuszczają brody, co sprawia, że są brani przez napotkanych ludzi za członków nieznanej w tych stronach sekty religijnej. Podchwytują temat i rozpowiadają, że na starcie obiecali nie strzyc się, ani nie golić przez cały okres trwania podróży, że to nieodłączna cześć zakładu. Beczka, broda do pasa i towarzystwo psa. Jeśli w ten sposób objadą świat, skasują nagrodę w wysokości 7.000 dolarów, tłumaczą. Psiak wskakuje na beczkę i poszczekuje, jak gdyby na swój sposób chciał potwierdzić ich słowa.
Najprawdopodobniej w Pittsburghu, po wspólnym przebyciu 39.000 kilometrów, drogi przyjaciół w końcu się rozchodzą. Eugenio planuje osiedlić się w Stanach. Jego miejsce w beczce na krótki czas zajmuje Lorenzo Bellegrin.
Wiemy z dokumentów, że Eugenio Vianello wystąpił w 1920 roku o obywatelstwo amerykańskie. Podjął pracę w restauracji Roma w Detroit. Zmarł 21 września 1956 roku. Został pochowany na cmentarzu w Grand Rapids w Michigan.
Attilio Zanardi i Lorenzo Bellegrin 5 lipca 1921 roku dotarli z beczką do Rockford w stanie Montana.
Tu ślad urywa się definitywnie.
Końca historii nie znamy.
Z drugiej jednak strony, czy jest on nam do czegokolwiek potrzebny?
Nie objechali świata. Nie wygrali zakładu. Ale przecież w całej tej hecy nie o to tak naprawdę chodziło.
Chodziło o te dłonie, które uścisnęli po drodze. O obiady, które zjedli i wino, które wypili. O uśmiechy przechodniów, westchnienia dziewcząt i dziecięce okrzyki zachwytu na widok monumentalnej beczki. A że przy okazji zarobili parę groszy i zgarnęli swoją porcję sławy… tego za złe nikt im brać nie może.

*

Diogenes wybrał na lokum glinianą beczkę. Pokazał światu, jak niewiele potrzeba człowiekowi do szczęścia… i przeszedł do historii. Attilio Zanardi i Eugenio Vianello zrobili podobnie. W historii zapisali się mniejszymi nieco zgłoskami, ale mam wrażenie, że radochy mieli ze swej podróży więcej, niżby się mogli spodziewać.
Mam przed sobą czarnobiałe fotografie. Wystrojeni przystojni bruneci o zawadiackich wąsach pozują z należytą powagą. Gdy przyglądam się uważniej, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ich oczy śmieją się, a kąciki ust leciuteńko unoszą się ku górze. Jakby obaj przez cały czas przednie się bawili.

***

Tekst: Łukasz Wierzbicki
Współpraca: Maksymilian Fedde
Ilustracja: Wojciech Nawrot
Zdjęcia: archiwum autora

Tekst ukazał się pierwotnie w magazynie KONTYNENTY 3/2020.

Wybrane materiały źródłowe:

  • Kurjer Warszawski, R. 90, nr 123 (5 maja 1910);
  • Gazeta Robotnicza: organ Polskiej Partji Socjalistycznej, nr 73 (25 czerwca 1910);
  • Kurjer Poznański, R. 5, nr 142 (23 czerwca 1910);
  • Dziennik Poznański, R. 52, nr 142 (23 czerwca 1910);
  • Kurjer Poznański, R. 5, nr 143 (24 czerwca 1910);
  • Czas: dziennik poświęcony polityce krajowej i zagranicznej oraz wiadomościom literackim, rolniczym i przemysłowym, R. 63, nr 287 (27 czerwca 1910);
  • Zorza, nr 26 (30 czerwca 1910);
  • Gwiazdka Cieszyńska: pismo naukowe i zabawne, R. 63, nr 53 (2 lipca 1910);
  • Górnoślązak, R. 9, nr 149 (3 lipca 1910);
  • Kurjer Poranny, R. 34, nr 198 (19 lipca 1910);
  • Nowa Gazeta. Wydanie poranne, R. 5, nr 327 (21 lipca 1910);
  • Kurjer Świąteczny, nr 32 (7 sierpnia 1910);
  • Kurjer Poranny, R. 34, nr 280 (9 października 1910);
  • Kurjer Świąteczny, nr 44 (30 października 1910).

Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Janusz
Janusz
1 rok temu

Pytanie ile dziennie pokonywali drogi?