Menu

Marlena Szczerska, lat 8, Krapkowice

Prostokątów przybywało. Dzieciaki wierciły się niecierpliwie.
– A czy ja… nie zarażę się wtedy tym wirusem?

– Boję się, że ktoś je porwał – powiedział zasmucony pisarz.

Nagle pojawił się Czarny Charakter.

– Wszystko stało się czarne!  – zdziwił się pisarz.

– Ratunku! To wirus! On wciągnie całą szkołę, aż do okruszka na korytarzu! – przestraszyła się pani woźna. – Wirus wciąga całą szkołę do komputera!

Szkołę pochłonęła ciemność.

Wtedy woźna i pisarz zobaczyli w tej ciemności jakieś światełko. Przez małą dziurkę zobaczyli coraz więcej rzeczy. Okazało się, że zostali wciągnięci do zamku, który się nazywał Atak Wirusa. Okazało się, że w zamku były wszystkie dzieci ze szkoły. Robiło się coraz jaśniej. Z ciemności wyłonił się tron królewski. Na tym tronie siedział Wirus. Miał na imię Korona i wykrzyknął:

– Musicie wybrać jedną osobę, która będzie ze mną walczyć!

– Ja – szybko odpowiedział pisarz i przez chwilę zrobiło się cicho…

– Wybierz sobie broń: lustro lub książkę. Jedną da się mnie zranić – poważnie powiedział Korona.

– Wybieram lustro – rzekł pisarz.

– O, nie – pomyślał wirus. – Jak uda ci się mnie zranić, to wrócisz do szkoły i nikogo z was już nie zranię, nigdy. Jeśli ja cię zranię, to wejdę do waszych płuc i was zabiję! Ha! Ha! Ha! – zaśmiał się wirus.

– Zgoda! – odpowiedział pisarz.

Zaczął się pojedynek. Pisarz wykrzyknął do dzieci:

– Łapcie za telefony! Potrzebuję dużo światła!

Tak też zrobili wszyscy uczniowie. Woźna też. Promienie światła z latarek odbiły się od lustra i trafiły wirusa w brzuch.

– O, nie! Przecież nikt mnie nie może pokonać! – wrzasnął Korona.

Po strzale z lustra wirus zaczął się palić i… zniknął na zawsze.

Następnego dnia wszyscy uczniowie spotkali się w szkole. Nikt już nie nosił maseczek na buziach, a w szkole znowu było głośno. Słychać było śmiech dzieci na korytarzach, a pani dyrektor na wszelki wypadek zamknęła klasę do informatyki na kłódkę.