Nieśmiertelnym jest wojownik,
który dostrzega piękno w swych ranach…
Jackie Leven napisał te słowa trzydzieści lat temu, jeszcze jako lider zespołu Doll by Doll. Dziś trudno byłoby trafniej streścić jego życie, jego muzykę, jego poezję, jego drogę.
Śledzę twórczość tego człowieka od kilkunastu lat i przyznam się, chwilami nie wiem, co jest prawdą, a co elementem tworzonej przez Levena jego własnej legendy. Nieomal postradał życie w wyniku brutalnego napadu w mrocznym zaułku Londynu.
Wycieńczony alkoholem, uzależniony od heroiny, samotny, niespełniony artystycznie, milczący powrócił do rodzinnej Szkocji. Tam znów wziął do ręki pióro i gitarę, przygotował pierwszą w swej karierze solową płytę. Miał wtedy 44 lata.
Nie ma dwóch zdań, jest jednym z najbardziej intrygujących poetów i wokalistów naszych czasów. Nie troszczy się o media, może dlatego publiczności na jego koncertach trochę mniej, ale za to ci, którzy przychodzą… to prawdziwi przyjaciele.
Podróż do Drezna, koncert, spotkanie, spełnione marzenie, mam nadzieję, że nie po raz ostatni…